Tytuł: „Tatusiu proszę nie”
Tłumaczenie: Maria Frączak
Data wydania: Warszawa 2006
Wydawnictwo: Hachette Polska
Liczba stron: 240
Piszę tę recenzję, tylko po to, by ktokolwiek z was
zechciałby chociaż sięgnąć po tę historię. Po książkę, która niejednokrotnie niszczyła moje serce na setki, tysiące, a nawet miliony kawałeczków. Po historię prawdziwą, napisaną
przez mężczyznę, który wszystkiego tego doświadczył gdy był małym dzieckiem.
Książka absolutnie nie jest wesoła, w końcu jest autobiografią maltretowanego i
molestowanego dziecka…
Stuart za dziecka, żyjąc wraz z matką oraz ojczymem,
a także z rodzeństwem miał jedno marzenie – chciał, aby ktoś go pokochał.
Chciał miłości, niczego więcej. Jednak
dzień za dniem uświadamia mu, że on nie jest „godny” tego, aby (według
paroletniego chłopca) ojciec go pokochał. Co więcej – codziennie jest
maltretowany, poniżany, a potem molestowany.
Główna postać nie jest sama w tym piekle, bo
również jego rodzeństwo w tym tkwi po uszy, a w tym niepełnosprawna
siostra. I nikt nie umiał im pomóc, do czasu… Aż w w końcu ojczym ich opuścił,
a policja zapewniła psychologa, niestety tylko dla dziewczynek, bo to przecież
one były najbardziej poszkodowane…
Gdy Stuart osiągnął wiek pełnoletni, i „jako-tako” ułożył
swoje życie to wszystko nie dawało mu spokoju. Chciał wiedzieć, dlaczego jego
ojczym nigdy go nie pokochał jak prawdziwego syna. I właśnie to wydarzenie, na
skutek złego przypadku powoduje, że Stuart ląduje w więzieniu.
Ta książka, czy raczej: te zapiski, to terapia
Stuarta. To dzięki nim może sam sobie pomóc z przeszłością. Do tej pory o
wszystkich tych wydarzeniach wiedział on, oraz jego psycholog więzienny, który
zasugerował mu spisanie tego wszystkiego.
„Mam
nadzieję, że moja historia, chociaż pełna bólu i rozpaczy, niesie też pewne
przesłanie. Mimo przeciwności losu, tragedii i — zdawałoby się — sytuacji bez
wyjścia dla dzieci z rodzin dysfunkcjonalnych zawsze istnieje nadzieja na
lepsze życie. Dzięki pomocy troskliwych, życzliwych i kochających ludzi.”
Kto powinien przeczytać ją? Zdecydowanie każdy. Co
prawda, nie każdy lubi książki, o tematyce typowej dla „okruchy życia”, ale ona
jest warta polecenia. Chociażby by zobaczyć, jak same akty molestowania czy maltretowania
małego chłopca w dzieciństwie wpływają później na dorosłego człowieka.
A ja? Ja przez większość książki byłam zalana łzami,
i czułam się totalnie beznadziejnie. I może to tylko wewnętrzny mój pedagog się
we mnie odzywa, a może to moralność, którą podobno ma każdy, ale… takie rzeczy
nie powinny mieć nigdy miejsca. I nie życzyłabym takich przeżyć nawet mojemu
najgorszemu wrogowi.